środa, 12 sierpnia 2015

Norwegia 2010 - studencka wyprawa ;)

Może sobie pomyślicie po co wrzucać na bloga "odgrzewane kotlety", bo to było dawno i nieprawda ;)), ale otóż postanowiłyśmy dodać nową podstronę PODRÓŻE, więc może komuś przydadzą się informacje znajdujące się w tekście. Może akurat jesteście w trakcie planowania swojego urlopu i przy okazji uda się coś wyłapać.

Norwegię odwiedziliśmy w 2010 roku, był to wyjazd studencki w ramach wykładów monograficznych, a że nam się nie chciało siedzieć w sali wybraliśmy możliwość wyjazdu w teren, tzn. ćwiczenia terenowe. Powiem Wam, że nie żałuję! Mega doznania, zapierające dech w piersiach widoki, a przede wszystkich dobra ekipa... Poniżej możecie sobie przeczytać opis każdego dnia + krótka fotorelacja ;).


21.05. 2010 - PIĄTEK

Nadszedł dzień wyjazdu. 8 osób gotowych wyruszyć w tygodniową podróż po południowo – zachodniej części Królestwa Norwegii. Nasz plan obejmował znaną podróżującym po Norwegii trasę Bergen – Myrdal – Flam – Bergen. Zaopatrzeni we wszystko, co było nam potrzebne: namioty, śpiwory, kijki trekkingowe jak i dobre buty, nie mówiąc oczywiście o odzieży i jedzeniu spotkaliśmy się o godzinie 10:00 na dworcu głównym w Szczecinie, skąd zaczęła się nasza wyprawa.
Zacznijmy, więc od początku. Stacja PKP, my, czyli: Ala, Przemek, Monika, Kamila, Marta, Ksenia i Hubert czekamy na pociąg relacji Szczecin Główny – Gdańsk Wrzeszcz. Godzina 10:35 odjazd, w pociągu tłoczno i gorąco, nie ma wolnego przedziału, jedynie wolne były pojedyncze miejsca i przedział dla matki z dzieckiem. Co robimy? Kamila porozmawiała z konduktorem, a ten po krótkiej chwili zgodził się żebyśmy zajęli właśnie ten przedział (na nasze szczęście w trakcie podróży udało nam się uniknąć podróżujących matek z dziećmi). Godzina 15:32 dojeżdżamy do stacji docelowej – Gdańsk Wrzeszcz, z racji tego, że mieliśmy jeszcze sporo czasu do odprawy udaliśmy się na obiad do GreenWay’a (dobre wegetariańskie jedzonko).
Na lotnisko dostaliśmy się autobusem 110, ruszyliśmy koło godziny 17 (w Gdańsku były mega korki), będąc już na miejscu zważyliśmy nasze bagaże i zrobiliśmy małe przepakowanie (nasze plecaki ważyły średnio po 16kg) . O 18:00 zaczęła się odprawa, przeszliśmy ją prawie bez problemu, jedynie Kamilę zatrzymali, ponieważ okazało się, że w bagażu podręcznym miała niezbędnik (i dla ogólnego bezpieczeństwa było to jej ostatnie spotkanie ze sprzętem, no a później nie miała, czym jeść ;)) ). O 19:05 odlot, dla większości z nas była to pierwsza podróż samolotem, co za tym idzie każdy chciał siedzieć przy oknie, no i w sumie każdemu się udało. 1,5 h lotu, wspaniałe widoki, z góry podziwiamy śnieg leżący na płaskowyżu, lodowiec, fiordy, jeziora (Normanie Google earth na żywo ;) ). 


O 20:35 wylądowaliśmy, zabraliśmy bagaże i ruszyliśmy w stronę autobusu by dostać się do centrum miasta. Wsiedliśmy w Flybussen, koszt przejazdu z lotniska do centrum wyniósł nas 90 NOK (w przeliczeniu 1 NOK = ok. 0,50 PLN). Koło 21:00 byliśmy już w centrum, spojrzeliśmy na mapę i ruszyliśmy w stronę naszej noclegowni. Marken Gjestehus, coś jak nasze polskie akademiki, może o troszkę wyższym standardzie. Mieszkaliśmy w pokojach 4 osobowych, wspólna łazienka, wspólna kuchnia, stołówka i dostęp do komputera z Internetem, (do którego ciężko było się dostać, bo był tak oblegany, trzeba było stać w kolejce, żeby skorzystać). Zapłaciliśmy za 2 noclegi/osobę po 515 NOK (225 NOK za dobę + 65 NOK obowiązkowo za pościel). Po szybkim zakwaterowaniu i małym ogarnięciu się (prysznic) ruszyliśmy na spacer po mieście. Była godzina 22:30, dużym zaskoczeniem dla nas było to, że jest jeszcze widno! (w porównaniu z polskimi realiami). Bergen nocą tętni życiem, Norwegowie imprezują, wszystkie mijane lokale były zatłoczone. Koło 24:00 wróciliśmy do ośrodka i przyszedł czas na sen, trzeba było zregenerować siły przed kolejnym dniem. 



22.05.2010 – SOBOTA

         Dzień drugi, pobudka około godziny 8:00… zaczynamy od porannej toalety i śniadania. Na dzisiaj mamy zaplanowane wzgórze Floyen i zwiedzanie Bergen za dnia. O 9:30 wychodzimy z ośrodka i udajemy się pod Floibanen (przejazd kolejką kosztuje 170 NOK), mieliśmy zamiar przejechać się na szczyt Floyen – 320 m n.p.m, jednak zdecydowaliśmy, że pójdziemy tam pieszo, z racji tego, że posiadaliśmy dużą ilość czasu. 


         Nasz wybór okazał się być trafny, nie było, czego żałować, widoki po drodze były wspaniałe. Im wyżej wchodziliśmy tym większą panoramę Bergen można było podziwiać, niestety na szczycie była mgła, która utrudniała widoczność (a szkoda!). Charakterystyczną cechą trasy były drewniane Trolle. W tracie powrotu ze wzgórza do miasta zaczęło padać (podobno w Bergen 322 dni w roku to dni z deszczem, więc trudno byłoby nie trafić właśnie takiej pogody), ale to nic, przecież z cukru nie jesteśmy i żadna pogoda nam nie straszna!


          Po wzgórzu Floyen przyszedł czas na targ rybny, miejsce idealne dla miłośników owoców morza: żywe homary, kraby, wędzony łosoś, smoked whale (czy chodziło o wędzonego wieloryba nie wiemy, ale smakowało jak wątróbka), czy chociażby małże i krewetki. Wszystko robiło świetnie wrażenie, kolory, tłum ludzi robiący zakupy… no może oprócz zapachu (ale nie wymagajmy za dużo od targu rybnego). 



           Następnie udaliśmy się na zwiedzanie Muzeum Historii Naturalnej, które jak się okazało było remontowane i niestety nie udało nam się go zobaczyć od środka. Tak, więc szybkie spojrzenie na plan miasta i wybraliśmy kolejny obiekt, który wydawał nam się ciekawy a mianowicie arboretum wraz z ogrodem botanicznym (otwarte! Jupii! No i darmowe ;) ). Kolejny przystanek to Muzeum Morskie (podobnie jak ogród botaniczny wstęp był darmowy, co nas bardzo ucieszyło). Po wejściu do środka okazało się, że trwa tam uroczystość weselna (chcieliśmy się ewakuować, ale panie z obsługi powiedziały, że bez problemu można oglądać wystawy). Co można było tam zobaczyć? Łodzie podwodne, kabinę statku z 1914 roku, prezentacje filmów i peryskop, który najbardziej przykuwał uwagę zwiedzających, ponieważ można było nim podziwiać panoramę Bergen.Po paru godzinach wróciliśmy zmęczeni do ośrodka, gdzie każdy przygotował sobie obiad, żeby dodać sobie trochę energii na dalsze spacerowanie po mieście. Obiad i krótki odpoczynek pozwolił nam na kolejne wyruszenie do centrum, gdzie w trakcie spacerowania szukaliśmy miejsca noclegowego na piątek (dzień, w którym wracamy z powrotem do Bergen) przed odlotem do Polski, niestety nic ciekawego nie znaleźliśmy.



23.05.2010 – NIEDZIELA

            Dzień trzeci, dzisiaj opuszczamy Bergen. Wstajemy przed 9:00, robimy śniadanie i zaczynamy pakowanie, by przystąpić do dalszej części naszej podróży... Przy pakowaniu naszych zapasów, które znajdowały się we wspólnej lodówce (każdy, kto chciał umieszczał swoje jedzenie w plastikowych podpisanych torbach) orientujemy się, że czegoś nam brakuje… i tym o to sposobem straciliśmy kilogram kabanosów i sery. Niby Norwegia to kraj gdzie nic nie ginie, ale może było to spowodowane tym, że ośrodek, w którym mieszkaliśmy pełny był obcokrajowców, w tym też Polaków? (No, ale nic.. przeżyliśmy ;) ). 


     O 9:45 opuszczamy noclegownie i z bagażem na plecach ruszamy na stację kolejową, skąd o 10:28 odjeżdżał pociąg do Myrdal (pociąg Bergen – Myrdal, czas trwania przejazdu około 2 h, koszt: 190 NOK – bilet studencki po okazaniu ISSIC CARD). Przyzwyczajeni do warunków jazdy polskimi kolejami byliśmy bardzo miło zaskoczeni komfortem norweskich pociągów, w szczególności toalet. Mniej więcej o godzinie 13:00 wysiedliśmy na stacji Myrdal. Chcieliśmy dostać się do Flam – mieliśmy dwa wyjścia: jechać koleją Flambahn, albo przejść tą trasę na piechotę. Zgodnie wybraliśmy wersję pieszą, czego później nie żałowaliśmy (wspaniałe widoki, którymi mogliśmy się nacieszyć po drodze) i zaoszczędziliśmy 240 NOK, które później przysłużyły się do wykupienia dodatkowego noclegu na campingu. 
 
   O 13:54 wyruszyliśmy w trasę do Flam, przed nami do przejścia około 20 km z plecakami. Pierwsze 2h schodzimy w dół, było dość stromo, natomiast dalej było w miarę płasko, szło się całkiem nieźle, lecz w miarę upływu czasu ciężar plecaków dał o sobie znać naszym ramionom (jaka ulga była, gdy ściągało się plecak!). W międzyczasie podziwialiśmy widoki na trasie, góry, multum wodospadów, które zapierały dech w piersiach. 


 O 17:00 dotarliśmy do miejsca obozowiska, przed Dalsbotn około 12 km przed miejscem docelowym czyli Flam. Rozbiliśmy trzy namioty, rozpaliliśmy ognisko, upiekliśmy resztę kabanosów, która nam została (muszę przyznać, że kabanosy z ogniska są całkiem niezłe), dodatkowo każdy z nas posilił się jeszcze zupkami chińskimi, którym smaku dodawała „wędzona” woda prosto z rzeki Flam, ugotowana w wiekowym garnku Kamili (który to właśnie na wyprawie z nami się jej przepalił). Trzeba też dodać, że lepiej taką wodą zalewać jest herbaty owocowe niż zwykłe, bo tych drugich nie da się pić ;). Miejsce obozowiska było bardzo dobrze wyposażone, była lodówka (w rzece między kamieniami, trzeba przyznać, że woda była naprawdę lodowata) oraz była też toaleta za skałką, także żyć nie umierać ;-). 


24.05.2010 – PONIEDZIAŁEK

                Dzień czwarty, dalsza część wędrówki. O 6:10 żeńska część ekipy miała pobudkę, nasi mężczyźni wyprawowi (a było ich aż 2 ;-) ) rozpalili ognisko, tak, więc co za tym idzie było śniadanko, później szybkie pakowanie, składanie namiotów no i ratowanie plecaka Kseni, który o mały włos nie utopił się w rzece, ale zwinna i szybka Monika niczym ratownik (w sumie pasowałaby rola Pameli Anderson) z baywatch [w tym miejscu muzyczka i zwolnione tempo biegu] rzuca się na ratunek (dodać trzeba, że akcja ratunkowa zakończyła się sukcesem). O 8:50 opuściliśmy obozowisko i udajemy się w dalszą część naszej wędrówki. Szliśmy asfaltową drogą aż do samego Flam. 


              O 11:36 jesteśmy w miejscy naszego noclegu Flam Youth Hostel (650 NOK za 4 noclegi). Dostaliśmy dwa domki (hytte) 5 osobowe o powierzchni ok. 20 m2, w których znajdowały się dwa pomieszczenia sypialne (jedno, jako salon z aneksem kuchennym) oraz przedpokój. W środku brak szafek, są półki nad oknami oraz dwa piętrowe łóżka (3 osobowe i 2 osobowe), kuchenka, talerze
i sztućce, czajnik, stół z krzesełkami i ławeczką. Toalety i prysznice były wspólne (za ciepły prysznic trzeba było zapłacić 10 NOK za 5 minut) . 
 
              
            Po zakwaterowaniu udaliśmy się do centrum z zamiarem zrobienia zakupów (jednak jedyny sklep COOP w miejscowości był zamknięty z powodu święta wniebowstąpienia) i odwiedzenia informacji turystycznej. W drodze powrotnej w sklepiku campingowym kupujemy u naszej właścicielki makaron i sosny na obiad, trzeba przyznać, że całkiem niezłe jedzonko nam wyszło (obiad z gratisowym serem ;) ).


          Dodatkowo właścicielka campingu dała nam parę map okolicy i poleciła kilka wartych odwiedzenia miejsc. Po wspólnym obiedzie połowa osób odpoczywała w domkach a druga część poszła na spacer do górnego Flam (tereny rolnicze), skąd rozpościerał się piękny widok na fiord. Dalej poszliśmy nad nabrzeże, woda wcale nie była słona, było dużo morszczynów i omułków. Po powrocie dla małego relaksu na zakończenie dnia graliśmy w karty i państwa miasta. 



25.05.2010 - WTOREK

              Dzień piąty, mamy zaplanowany punkt widokowy Hovdunge. Wstajemy o 7: 00, na zewnątrz bardzo ładna pogoda, zaczynamy dzień od porannej toalety i śniadania, o 9:00 wybieramy się do sklepu na zakupy, kupujemy, co trzeba i o 10:00 wyruszamy w zaplanowaną trasę na punkt widokowy, Hovdunge. Po drodze zachodzimy do Otternese, gdzie znajdują się chaty na palach i sady z 1700 roku. Dalej do Vikesland (podejście przez las z jałowcami). 



                Następnie dochodzimy do miejsca docelowego – Hovdunge, skąd rozpościera się widok na fiord i miejscowość Aurland. (Na górze wiało!) Charakterystyczną roślinnością i w sumie jedyną na punkcie widokowym była: borówka, brzoza, wrzośce. Dodatkową atrakcją były chaty (być może pasterskie) z ciekawym wyposażeniem: niskie ok. 1 m wysokości drzwi, kominki, świeczki, zabawki dla dziecka. Z punktu widokowego postanowiliśmy podejść jeszcze troszkę wyżej pod granicę śniegu, który był bardzo mokry (zostawiliśmy po sobie ślad w formie malutkiego bałwana). Schodząc z Hovdunge wybraliśmy inną ścieżkę (żeby nie powtarzać trasy), zejście było ciężkie, strome (trudno było schodzić, raczej trzeba było zbiegać), jednak monotonne. Całe szczęście, że drogę tą wybraliśmy, jako zejście a nie wejście, (bo pewnie byłoby z nami kiepsko ;) ).


                   Z wycieczki wróciliśmy około godziny 17:00. Przygotowaliśmy kolejny obiad: makaron z sosem pomidorowym z bazylią, czosnkiem i warzywami, jednak bez sera jak dnia poprzedniego ;). Później w informacji turystycznej skorzystaliśmy z uprzejmości Norwegów i wydrukowaliśmy karty odpraw lotniczych i żeby było miło po raz kolejny gramy w karty (męczyliśmy makao i tysiąca). 

26.05.2010 - ŚRODA

                  Dzień szósty, tym razem w planie pobliska miejscowość Aurland. O 10:00 wychodzimy
z campingu w kierunku miejscowości Aurland, (odległość między Flam a Aurland to 8 km) szliśmy drogą asfaltową, bo w sumie nie było zbytnio innego wyjścia, na miejscu zrobiliśmy małe zakupy
w sklepie i ruszyliśmy wzdłuż fiordu (ok. 2 km) aż do uzyskania pełnego widoku na FjordAurland. Znaleźliśmy odpowiednie miejsce do podziwiania widoków i odpoczynku (Kamila obliczyła, że w tym dniu wyprawy przypadał kryzys energetyczny, więc dobrze, że zrobiliśmy sobie taki mały chillout), przy okazji patrzyliśmy w chmury i mówiliśmy, co nam one przypominają. 


               Po odpoczynku wróciliśmy do centrum Aurland i ruszyliśmy w stronę wodospadu Turli Fossen (ok. 1 km marszu z centrum). Około godziny 16:00 wracamy do Aurland (znowu! ;) ), skąd postanowiliśmy wrócić do Flam promem. O 17:40 wsiedliśmy na statek Skagastol przewoźnika Fjord1 (cena 42 NOK, oczywiście bilet studencki, rejs trwał około 30 min). Jak zwykle po powrocie czas na obiad, tym razem był gulasz z ryżem no i tradycyjnie na koniec dnia partyjka w 1000 ;-).


 27.05.2010 - CZWARTEK

                  Dzień siódmy, w planie mamy płaskowyż Gudmedalen. Wstajemy o 7:00, o 8:00 ruszamy
w trasę, która dnia dzisiejszego obejmuje: Flam – Lunden – Hareina – Indrelid – Ryo – Gudmedalen (płaskowyż z kilkoma domami i zabudowaniami gospodarczymi na wysokości 800m.n.p.m). Na płaskowyż prowadziła asfaltowa droga (do pewnego momentu) składająca się z 10 zakrętów, my z racji naszej „boskiej” kondycji robiliśmy sobie krótką przerwę po dwóch zakrętach (Norweg przechodzący obok nas szedł sobie jak gdyby nigdy nic, podczas gdy my umieraliśmy ;D ). 
 

                 Po 11:00 doszliśmy na miejsce, wylegujemy się na słoneczku przy jakimś domku. Monika, Przemek i Kamila idą na szczyt na północ od Gudmedalen (wejście i zejście zajmuje im około 1 h). Przez przypadek wybrali sobie stromą trasę, (ale twarde z nich sztuki i dali radę ;) ). Na szczycie (1000 m n.p.m) strasznie wieje, szczyt pokryty śniegiem, w niektórych miejscach sięga do kolan a nawet wyżej. Roślinność występująca charakterystyczna dla płaskowyży: wrzosy, borówki, chobotek, karłowate drzewka. Tymczasem na dole reszta ekipy dalej ładowała swoje baterie na słoneczku, a Hubert z nudów ułożył napis upamiętniający nasz krótki pobyt na płaskowyżu (US GEOGRAFIA). Powrót do Flam ok. godz. 16:00 i tradycyjnie już obiad, a po obiedzie różne ciekawe rzeczy m.in. granie w 1000 :D.



28.05.2010 - PIĄTEK

               Dzień ósmy, powrót do Bergen. O 10:40 wymeldowujemy się z Flam Youth Hostel, korzystamy z gościnności właścicielki i zostawiamy na parę godzin nasze bagaże w recepcji i ruszamy w ostatni spacer po Flam i okolicach. Pierwszy przystanek pod Brekkefossen (wodospad), jednak nie wchodzimy na punkt widokowy tylko część z nas robi sobie odświeżający spacer wzdłuż potoku (woda lodowata, ale da się przeżyć ), dodatkowo mieliśmy darmowy pilling stóp i lepsze krążenie krwi.



               Wracamy do Flam przez Lunden, gdzie podziwiamy widok na fiord i chwilę później odwiedzamy Flamsbana Museet (muzeum kolejki Flambahn). Przed uruchomieniem kolejki transport odbywał się wzdłuż obecnej Flamsbany po starej drodze Rallarvagen (głównie był to transport konny). Flamsbahn nazywana inaczej „20”, co wynikało z tego, że była budowana 20 lat, posiada na trasie 20 tuneli, ma 20 km długości oraz 20 mln NOK wyniosła budowa. Tutaj jeszcze taka mała ciekawostka: Stationmeister – właściciel Ban z alkoholem, kiedyś alkohol mogli kupować tylko podróżni, tak, więc miejscowi ludzie kupowali bilet do najbliższej stacji i tym samym mogli legalnie nabywać napoje %.

 
                  O 13:00 odbieramy plecaki i ruszamy na nabrzeże. W oczekiwaniu na prom do Bergen zabijamy czas grając w karty. O 15:00 zaczyna się odprawa, rejs promem Fjordprins I (przewoźnik Fjord1) kupujemy bilety w cenie 333 NOK (bilet studencki), o 15:30 odpływamy. Rejs Flam – Bergen trwał 6h, w trakcie podróży po raz kolejny podziwialiśmy norweskie fiordy (boskie widoki), bliżej Bergen można było podziwiać mutony (ulubiona forma Kamili ;-) ). 




                   O 21:30 dopłynęliśmy do portu w Bergen, gdzie po raz kolejny postanowiliśmy poszukać jakiegoś miejsca noclegowego (darmowego). Ze znalezieniem takiego noclegu było ciężko (planowaliśmy rozbić gdzieś namiot, ale niestety nie było gdzie), mieliśmy 3 opcje, które okazały się być nietrafione (Dworzec autobusowy – nie wyszło, dodatkowo jest strasznie brudno i wygląda jak ulubione miejsce narkomanów i bezdomnych, Dworzec kolejowy – również nic, Poczekalnia przy dworcu autobusowym – fajne miejsce, ale zamykają o 22).
                 Nie zostaje nam nic innego jak dojechać do lotniska, kupione wcześniej bilety, (które miały być na dwa przejazdy) na Flybussa jak już wspominałam okazały być się jedno przejazdówką, a na kolejne 90 NOK nas nie stać ;). Kamila szuka alternatywy na dojazd do lotniska, wyszło, że jedziemy normalnym autobusem (nr 23) jechał tam gdzie chcieliśmy (Milde, niedaleko od lotniska) i kosztował 21 NOK. Przemiły kierowca wiezie nas przystanek dalej abyśmy mogli bezpieczniej i łatwiej dostać się na lotnisko. Okazało się, że z miejsca gdzie nas wysadził kierowca było bardzo blisko do lotniska. O 23:00 byliśmy na miejscu, dzięki uprzejmości jakiegoś mężczyzny znaleźliśmy całkiem niezłą miejscówkę na 24 godzinne koczowanie - Komfortsone (rozkładane fotele, leżanki, gdzie spało się bardzo dobrze do samego rana). 




29.05.2010 - SOBOTA

               Dzień dziewiąty, oczekiwanie na samolot powrotny do Polski. Na lotnisku nie mamy, co robić, tak, więc z nudów idziemy do sklepu, jakieś 2 km drogi (w miejscu gdzie wysadził nas kierowca autobusu). W sklepie wydajemy reszt ę naszych pieniędzy, (bo w końcu drobnych nam nie wymienią w kantorze). Po zakupach wróciliśmy na lotnisko, zrobiliśmy użytek z zakupionych rzeczy, graliśmy w karty, rozwiązywaliśmy sudoku, spaliśmy, wszystko po to by zabić nudę i skrócić czas oczekiwania na samolot do Polski. 


               Po 21:00 zaczęła się odprawa, wszyscy oprócz mnie (Marta) przeszli bez problemu, nie dość, że członek odprawy stwierdził, że mój bagaż jest za duży (w sensie wymiarów, pomijając fakt, że Przemek, który miał taki sam plecak nie miał z tym problemu) i musiał iść do innej bagażowni to jeszcze przy sprawdzaniu osobistym dokładnie mnie przeszukali, ale było śmiesznie i przynajmniej teraz jest, co wspominać. Jakoś po 22:00 odlecieliśmy do Polski, pożegnaliśmy się z Norwegią, z jej pięknymi widokami, przyrodą i jasnymi nocami, by po zaledwie pół godziny lotu zobaczyć ponownie ciemność.
                 Po 1,5 h wylądowaliśmy w Gdańsku, czekaliśmy na autobus z lotniska do centrum, Kamilę
w tym czasie odebrali z lotniska samochodem, ponieważ następnego dnia miała być w Międzyzdrojach na ćwiczeniach terenowych. Po godzinie byliśmy w centrum, udaliśmy się na coś ciepłego, no a że było koło 1:00 w nocy znaleźliśmy bar z kebabami ;) potem poszliśmy na dworzec główny z nadzieją, że będzie otwarty, jednak na miejscu okazało się, że otwierają go dopiero o 3:30. Do tego czasu ja zdrzemnęłam się troszkę na przystanku przed dworcem (wyglądałam jak menel), Ala z Przemkiem się ze mnie nabijali, Monia z Karolina ruszyły na Gdańsk, a Ksenia z Hubertem gdzieś zaginęli ;D.
              Po otwarciu dworca my jak i inni oczekujący podróżni, czym prędzej udaliśmy się do środka, zakupiliśmy bilety do Szczecina i o 5:00 został podstawiony pociąg. O 6:00 wyjechaliśmy z Gdańska, żeby około 11:30 być na miejscu w Szczecinie (prawie całą drogę w pociągu przespaliśmy).
               Tym samym dnia 30.05.2010 zakończyła się nasza wyprawa. Zmęczeni, ale zadowoleni, pełni pozytywnych wrażeń, z całą masą zdjęć i pamiątkowym filmem wróciliśmy do naszych codziennych obowiązków, czyli studiowania (przygotowywania się do egzaminu licencjackiego).
Koniec.


P.S Wiem, że tekst trochę długi, ale pisany był kilka lat temu, bardziej jako relacja z każdego dnia, więc nie ma co go skracać ;). A teraz jak sobie go przeczytałam ponownie aż łezka w oku się kręci na samo wspomnienie.. :)).



1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...