Norwegię odwiedziliśmy w 2010 roku, był to wyjazd studencki w ramach wykładów monograficznych, a że nam się nie chciało siedzieć w sali wybraliśmy możliwość wyjazdu w teren, tzn. ćwiczenia terenowe. Powiem Wam, że nie żałuję! Mega doznania, zapierające dech w piersiach widoki, a przede wszystkich dobra ekipa... Poniżej możecie sobie przeczytać opis każdego dnia + krótka fotorelacja ;).
21.05. 2010 - PIĄTEK
Nadszedł
dzień wyjazdu. 8 osób gotowych wyruszyć w tygodniową podróż po
południowo – zachodniej części Królestwa Norwegii. Nasz plan
obejmował znaną podróżującym po Norwegii trasę Bergen –
Myrdal – Flam – Bergen. Zaopatrzeni we wszystko, co było nam
potrzebne: namioty, śpiwory, kijki trekkingowe jak i dobre buty, nie
mówiąc oczywiście o odzieży i jedzeniu spotkaliśmy się o
godzinie 10:00 na dworcu głównym w Szczecinie, skąd zaczęła się
nasza wyprawa.
Zacznijmy,
więc od początku. Stacja PKP, my, czyli: Ala, Przemek, Monika,
Kamila, Marta, Ksenia i Hubert czekamy na pociąg relacji Szczecin
Główny – Gdańsk Wrzeszcz. Godzina 10:35 odjazd, w pociągu
tłoczno i gorąco, nie ma wolnego przedziału, jedynie wolne były
pojedyncze miejsca i przedział dla matki z dzieckiem. Co
robimy? Kamila porozmawiała z konduktorem, a ten po krótkiej chwili
zgodził się żebyśmy zajęli właśnie ten przedział (na nasze
szczęście w trakcie podróży udało nam się uniknąć
podróżujących matek z dziećmi). Godzina 15:32 dojeżdżamy do
stacji docelowej – Gdańsk Wrzeszcz, z racji tego, że mieliśmy
jeszcze sporo czasu do odprawy udaliśmy się na obiad do GreenWay’a
(dobre wegetariańskie jedzonko).
Na
lotnisko dostaliśmy się autobusem 110, ruszyliśmy koło godziny 17
(w Gdańsku były mega korki), będąc już na miejscu zważyliśmy
nasze bagaże i zrobiliśmy małe przepakowanie (nasze plecaki ważyły
średnio po 16kg) . O 18:00 zaczęła się odprawa, przeszliśmy ją
prawie bez problemu, jedynie Kamilę zatrzymali, ponieważ okazało
się, że w bagażu podręcznym miała niezbędnik (i dla ogólnego
bezpieczeństwa było to jej ostatnie spotkanie ze sprzętem, no a
później nie miała, czym jeść ;)) ). O 19:05 odlot, dla
większości z nas była to pierwsza podróż samolotem, co za tym
idzie każdy chciał siedzieć przy oknie, no i w sumie każdemu się
udało. 1,5 h lotu, wspaniałe widoki, z góry podziwiamy śnieg
leżący na płaskowyżu, lodowiec, fiordy, jeziora (Normanie Google
earth na żywo ;) ).
O
20:35 wylądowaliśmy, zabraliśmy bagaże i ruszyliśmy w stronę
autobusu by dostać się do centrum miasta. Wsiedliśmy w Flybussen,
koszt przejazdu z lotniska do centrum wyniósł nas 90 NOK (w
przeliczeniu 1 NOK = ok. 0,50 PLN). Koło 21:00 byliśmy
już w centrum, spojrzeliśmy na mapę i ruszyliśmy w stronę
naszej noclegowni. Marken Gjestehus, coś jak nasze polskie
akademiki, może o troszkę wyższym standardzie. Mieszkaliśmy w
pokojach 4 osobowych, wspólna łazienka, wspólna kuchnia, stołówka
i dostęp do komputera z Internetem, (do którego ciężko było się
dostać, bo był tak oblegany, trzeba było stać w kolejce, żeby
skorzystać). Zapłaciliśmy za 2 noclegi/osobę po 515 NOK (225 NOK
za dobę + 65 NOK obowiązkowo za pościel). Po szybkim
zakwaterowaniu i małym ogarnięciu się (prysznic) ruszyliśmy na
spacer po mieście. Była godzina 22:30, dużym zaskoczeniem dla nas
było to, że jest jeszcze widno! (w porównaniu z polskimi
realiami). Bergen nocą tętni życiem, Norwegowie imprezują,
wszystkie mijane lokale były zatłoczone. Koło 24:00 wróciliśmy
do ośrodka i przyszedł czas na sen, trzeba było zregenerować
siły przed kolejnym dniem.
22.05.2010 – SOBOTA
Dzień drugi,
pobudka około godziny 8:00… zaczynamy od porannej toalety i
śniadania. Na dzisiaj mamy zaplanowane wzgórze Floyen i zwiedzanie
Bergen za dnia. O 9:30 wychodzimy z ośrodka i udajemy się pod
Floibanen (przejazd kolejką kosztuje 170 NOK), mieliśmy zamiar
przejechać się na szczyt Floyen – 320 m n.p.m, jednak
zdecydowaliśmy, że pójdziemy tam pieszo, z racji tego, że
posiadaliśmy dużą ilość czasu.
Nasz wybór okazał się być
trafny, nie było, czego żałować, widoki po drodze były
wspaniałe. Im wyżej wchodziliśmy tym większą panoramę Bergen
można było podziwiać, niestety na szczycie była mgła, która
utrudniała widoczność (a szkoda!). Charakterystyczną cechą trasy
były drewniane Trolle. W tracie
powrotu ze wzgórza do miasta zaczęło padać (podobno w Bergen 322
dni w roku to dni z deszczem, więc trudno byłoby nie trafić
właśnie takiej pogody), ale to nic, przecież z cukru nie jesteśmy
i żadna pogoda nam nie straszna!
Po wzgórzu Floyen
przyszedł czas na targ rybny, miejsce idealne dla miłośników
owoców morza: żywe homary, kraby, wędzony łosoś, smoked whale
(czy chodziło o wędzonego wieloryba nie wiemy, ale smakowało jak
wątróbka), czy chociażby małże i krewetki. Wszystko robiło
świetnie wrażenie, kolory, tłum ludzi robiący zakupy… no może
oprócz zapachu (ale nie wymagajmy za dużo od targu rybnego).
Następnie udaliśmy się na zwiedzanie Muzeum Historii Naturalnej,
które jak się okazało było remontowane i niestety nie udało nam
się go zobaczyć od środka. Tak, więc szybkie spojrzenie na plan
miasta i wybraliśmy kolejny obiekt, który wydawał nam się ciekawy
a mianowicie arboretum wraz z ogrodem botanicznym (otwarte! Jupii! No
i darmowe ;) ). Kolejny przystanek to Muzeum Morskie (podobnie
jak ogród botaniczny wstęp był darmowy, co nas bardzo ucieszyło).
Po wejściu do środka okazało się, że trwa tam uroczystość
weselna (chcieliśmy się ewakuować, ale panie z obsługi
powiedziały, że bez problemu można oglądać wystawy). Co można
było tam zobaczyć? Łodzie podwodne, kabinę statku z 1914 roku,
prezentacje filmów i peryskop, który najbardziej przykuwał uwagę
zwiedzających, ponieważ można było nim podziwiać panoramę
Bergen.Po paru godzinach
wróciliśmy zmęczeni do ośrodka, gdzie każdy przygotował sobie
obiad, żeby dodać sobie trochę energii na dalsze spacerowanie po
mieście. Obiad i krótki odpoczynek pozwolił nam na kolejne
wyruszenie do centrum, gdzie w trakcie spacerowania szukaliśmy
miejsca noclegowego na piątek (dzień, w którym wracamy z powrotem
do Bergen) przed odlotem do Polski, niestety nic ciekawego nie
znaleźliśmy.
23.05.2010 –
NIEDZIELA
Dzień trzeci,
dzisiaj opuszczamy Bergen. Wstajemy przed 9:00, robimy śniadanie i
zaczynamy pakowanie, by przystąpić do dalszej części naszej
podróży... Przy pakowaniu naszych zapasów, które znajdowały się
we wspólnej lodówce (każdy, kto chciał umieszczał swoje jedzenie
w plastikowych podpisanych torbach) orientujemy się, że czegoś nam
brakuje… i tym o to sposobem straciliśmy kilogram kabanosów i
sery. Niby Norwegia to kraj gdzie nic nie ginie, ale może było to
spowodowane tym, że ośrodek, w którym mieszkaliśmy pełny był
obcokrajowców, w tym też Polaków? (No, ale nic.. przeżyliśmy ;)
).
O
9:45 opuszczamy noclegownie i z bagażem na plecach ruszamy na stację
kolejową, skąd o 10:28 odjeżdżał pociąg do Myrdal (pociąg
Bergen – Myrdal, czas trwania przejazdu około 2 h, koszt: 190
NOK – bilet studencki po okazaniu ISSIC CARD). Przyzwyczajeni do
warunków jazdy polskimi kolejami byliśmy bardzo miło zaskoczeni
komfortem norweskich pociągów, w szczególności toalet. Mniej
więcej o godzinie 13:00 wysiedliśmy na stacji Myrdal. Chcieliśmy
dostać się do Flam – mieliśmy dwa wyjścia: jechać koleją
Flambahn, albo przejść tą trasę na piechotę. Zgodnie wybraliśmy
wersję pieszą, czego później nie żałowaliśmy (wspaniałe
widoki, którymi mogliśmy się nacieszyć po drodze) i
zaoszczędziliśmy 240 NOK, które później przysłużyły się do
wykupienia dodatkowego noclegu na campingu.
O
13:54 wyruszyliśmy w trasę do Flam, przed nami do przejścia około
20 km z plecakami. Pierwsze 2h schodzimy w dół, było dość
stromo, natomiast dalej było w miarę płasko, szło się całkiem
nieźle, lecz w miarę upływu czasu ciężar plecaków dał o sobie
znać naszym ramionom (jaka ulga była, gdy ściągało się
plecak!). W międzyczasie podziwialiśmy widoki na trasie, góry,
multum wodospadów, które zapierały dech w piersiach.
O 17:00
dotarliśmy do miejsca obozowiska, przed Dalsbotn około 12 km
przed miejscem docelowym czyli Flam. Rozbiliśmy trzy namioty,
rozpaliliśmy ognisko, upiekliśmy resztę kabanosów, która nam
została (muszę przyznać, że kabanosy z ogniska są całkiem
niezłe), dodatkowo każdy z nas posilił się jeszcze zupkami
chińskimi, którym smaku dodawała „wędzona” woda prosto z
rzeki Flam, ugotowana w wiekowym garnku Kamili (który to właśnie
na wyprawie z nami się jej przepalił). Trzeba też dodać, że
lepiej taką wodą zalewać jest herbaty owocowe niż zwykłe, bo
tych drugich nie da się pić ;). Miejsce obozowiska było bardzo
dobrze wyposażone, była lodówka (w rzece między kamieniami,
trzeba przyznać, że woda była naprawdę lodowata) oraz była też
toaleta za skałką, także żyć nie umierać ;-).
24.05.2010 –
PONIEDZIAŁEK
Dzień czwarty, dalsza
część wędrówki. O 6:10 żeńska część ekipy miała pobudkę,
nasi mężczyźni wyprawowi (a było ich aż 2 ;-) ) rozpalili
ognisko, tak, więc co za tym idzie było śniadanko, później
szybkie pakowanie, składanie namiotów no i ratowanie plecaka Kseni,
który o mały włos nie utopił się w rzece, ale zwinna i szybka
Monika niczym ratownik (w sumie pasowałaby rola Pameli Anderson) z
baywatch [w tym miejscu muzyczka i zwolnione tempo biegu]
rzuca się na ratunek (dodać trzeba, że akcja ratunkowa zakończyła
się sukcesem). O 8:50 opuściliśmy obozowisko i udajemy się w
dalszą część naszej wędrówki. Szliśmy asfaltową drogą aż
do samego Flam.
O 11:36 jesteśmy w
miejscy naszego noclegu Flam Youth Hostel (650 NOK za 4
noclegi). Dostaliśmy dwa domki (hytte) 5 osobowe o powierzchni
ok. 20 m2, w których znajdowały się dwa
pomieszczenia sypialne (jedno, jako salon z aneksem kuchennym) oraz
przedpokój. W środku brak szafek, są półki nad oknami oraz dwa
piętrowe łóżka (3 osobowe i 2 osobowe), kuchenka,
talerze
i sztućce, czajnik, stół z krzesełkami i ławeczką. Toalety i prysznice były wspólne (za ciepły prysznic trzeba było zapłacić 10 NOK za 5 minut) .
i sztućce, czajnik, stół z krzesełkami i ławeczką. Toalety i prysznice były wspólne (za ciepły prysznic trzeba było zapłacić 10 NOK za 5 minut) .
Po zakwaterowaniu
udaliśmy się do centrum z zamiarem zrobienia zakupów (jednak
jedyny sklep COOP w miejscowości był zamknięty z powodu
święta wniebowstąpienia) i odwiedzenia informacji turystycznej. W
drodze powrotnej w sklepiku campingowym kupujemy u naszej
właścicielki makaron i sosny na obiad, trzeba przyznać, że
całkiem niezłe jedzonko nam wyszło (obiad z gratisowym serem ;) ).
Dodatkowo właścicielka campingu dała nam parę map okolicy i
poleciła kilka wartych odwiedzenia miejsc. Po wspólnym obiedzie
połowa osób odpoczywała w domkach a druga część poszła na
spacer do górnego Flam (tereny rolnicze), skąd rozpościerał się
piękny widok na fiord. Dalej poszliśmy nad nabrzeże, woda wcale
nie była słona, było dużo morszczynów i omułków. Po powrocie
dla małego relaksu na zakończenie dnia graliśmy w karty i państwa
miasta.
25.05.2010 - WTOREK
Dzień piąty, mamy
zaplanowany punkt widokowy Hovdunge. Wstajemy o 7: 00, na zewnątrz
bardzo ładna pogoda, zaczynamy dzień od porannej toalety i
śniadania, o 9:00 wybieramy się do sklepu na zakupy, kupujemy, co
trzeba i o 10:00 wyruszamy w zaplanowaną trasę na punkt widokowy,
Hovdunge. Po drodze zachodzimy do Otternese, gdzie znajdują się
chaty na palach i sady z 1700 roku. Dalej do Vikesland (podejście
przez las z jałowcami).
Następnie dochodzimy do miejsca docelowego
– Hovdunge, skąd rozpościera się widok na fiord i miejscowość
Aurland. (Na górze wiało!) Charakterystyczną
roślinnością i w sumie jedyną na punkcie widokowym była:
borówka, brzoza, wrzośce. Dodatkową atrakcją były chaty (być
może pasterskie) z ciekawym wyposażeniem: niskie ok. 1 m
wysokości drzwi, kominki, świeczki, zabawki dla dziecka. Z punktu
widokowego postanowiliśmy podejść jeszcze troszkę wyżej pod
granicę śniegu, który był bardzo mokry (zostawiliśmy po sobie
ślad w formie malutkiego bałwana). Schodząc z Hovdunge wybraliśmy
inną ścieżkę (żeby nie powtarzać trasy), zejście było
ciężkie, strome (trudno było schodzić, raczej trzeba było
zbiegać), jednak monotonne. Całe szczęście, że drogę tą
wybraliśmy, jako zejście a nie wejście, (bo pewnie byłoby z nami
kiepsko ;) ).
Z wycieczki wróciliśmy
około godziny 17:00. Przygotowaliśmy kolejny obiad: makaron z
sosem pomidorowym z bazylią, czosnkiem i warzywami, jednak bez sera
jak dnia poprzedniego ;). Później w informacji turystycznej
skorzystaliśmy z uprzejmości Norwegów i wydrukowaliśmy karty
odpraw lotniczych i żeby było miło po raz kolejny gramy w karty
(męczyliśmy makao i tysiąca).
26.05.2010 - ŚRODA
Dzień szósty, tym
razem w planie pobliska miejscowość Aurland. O 10:00 wychodzimy
z campingu w kierunku miejscowości Aurland, (odległość między Flam a Aurland to 8 km) szliśmy drogą asfaltową, bo w sumie nie było zbytnio innego wyjścia, na miejscu zrobiliśmy małe zakupy
w sklepie i ruszyliśmy wzdłuż fiordu (ok. 2 km) aż do uzyskania pełnego widoku na FjordAurland. Znaleźliśmy odpowiednie miejsce do podziwiania widoków i odpoczynku (Kamila obliczyła, że w tym dniu wyprawy przypadał kryzys energetyczny, więc dobrze, że zrobiliśmy sobie taki mały chillout), przy okazji patrzyliśmy w chmury i mówiliśmy, co nam one przypominają.
z campingu w kierunku miejscowości Aurland, (odległość między Flam a Aurland to 8 km) szliśmy drogą asfaltową, bo w sumie nie było zbytnio innego wyjścia, na miejscu zrobiliśmy małe zakupy
w sklepie i ruszyliśmy wzdłuż fiordu (ok. 2 km) aż do uzyskania pełnego widoku na FjordAurland. Znaleźliśmy odpowiednie miejsce do podziwiania widoków i odpoczynku (Kamila obliczyła, że w tym dniu wyprawy przypadał kryzys energetyczny, więc dobrze, że zrobiliśmy sobie taki mały chillout), przy okazji patrzyliśmy w chmury i mówiliśmy, co nam one przypominają.
Po odpoczynku
wróciliśmy do centrum Aurland i ruszyliśmy w stronę wodospadu
Turli Fossen (ok. 1 km marszu z centrum). Około godziny 16:00
wracamy do Aurland (znowu! ;) ), skąd postanowiliśmy wrócić
do Flam promem. O 17:40 wsiedliśmy na statek Skagastol przewoźnika
Fjord1 (cena 42 NOK, oczywiście bilet studencki, rejs trwał
około 30 min). Jak zwykle po powrocie czas na obiad, tym razem
był gulasz z ryżem no i tradycyjnie na koniec dnia partyjka w 1000
;-).
27.05.2010 - CZWARTEK
Dzień siódmy, w planie
mamy płaskowyż Gudmedalen. Wstajemy o 7:00, o 8:00 ruszamy
w trasę, która dnia dzisiejszego obejmuje: Flam – Lunden – Hareina – Indrelid – Ryo – Gudmedalen (płaskowyż z kilkoma domami i zabudowaniami gospodarczymi na wysokości 800m.n.p.m). Na płaskowyż prowadziła asfaltowa droga (do pewnego momentu) składająca się z 10 zakrętów, my z racji naszej „boskiej” kondycji robiliśmy sobie krótką przerwę po dwóch zakrętach (Norweg przechodzący obok nas szedł sobie jak gdyby nigdy nic, podczas gdy my umieraliśmy ;D ).
w trasę, która dnia dzisiejszego obejmuje: Flam – Lunden – Hareina – Indrelid – Ryo – Gudmedalen (płaskowyż z kilkoma domami i zabudowaniami gospodarczymi na wysokości 800m.n.p.m). Na płaskowyż prowadziła asfaltowa droga (do pewnego momentu) składająca się z 10 zakrętów, my z racji naszej „boskiej” kondycji robiliśmy sobie krótką przerwę po dwóch zakrętach (Norweg przechodzący obok nas szedł sobie jak gdyby nigdy nic, podczas gdy my umieraliśmy ;D ).
Po 11:00 doszliśmy na
miejsce, wylegujemy się na słoneczku przy jakimś domku. Monika,
Przemek i Kamila idą na szczyt na północ od Gudmedalen (wejście i
zejście zajmuje im około 1 h). Przez przypadek wybrali sobie
stromą trasę, (ale twarde z nich sztuki i dali radę ;) ). Na
szczycie (1000 m n.p.m) strasznie wieje, szczyt pokryty
śniegiem, w niektórych miejscach sięga do kolan a nawet wyżej.
Roślinność występująca charakterystyczna dla płaskowyży:
wrzosy, borówki, chobotek, karłowate drzewka. Tymczasem na dole
reszta ekipy dalej ładowała swoje baterie na słoneczku, a Hubert z
nudów ułożył napis upamiętniający nasz krótki pobyt na
płaskowyżu (US GEOGRAFIA). Powrót do Flam ok. godz. 16:00 i
tradycyjnie już obiad, a po obiedzie różne ciekawe rzeczy m.in.
granie w 1000 :D.
28.05.2010 - PIĄTEK
Dzień ósmy, powrót do
Bergen. O 10:40 wymeldowujemy się z Flam Youth Hostel, korzystamy z
gościnności właścicielki i zostawiamy na parę godzin nasze
bagaże w recepcji i ruszamy w ostatni spacer po Flam i okolicach.
Pierwszy przystanek pod Brekkefossen (wodospad), jednak nie wchodzimy
na punkt widokowy tylko część z nas robi sobie odświeżający
spacer wzdłuż potoku (woda lodowata, ale da się przeżyć ),
dodatkowo mieliśmy darmowy pilling stóp i lepsze krążenie krwi.
Wracamy do Flam przez
Lunden, gdzie podziwiamy widok na fiord i chwilę później
odwiedzamy Flamsbana Museet (muzeum kolejki Flambahn). Przed
uruchomieniem kolejki transport odbywał się wzdłuż obecnej
Flamsbany po starej drodze Rallarvagen (głównie był to transport
konny). Flamsbahn nazywana inaczej „20”, co wynikało z tego, że
była budowana 20 lat, posiada na trasie 20 tuneli, ma 20 km
długości oraz 20 mln NOK wyniosła budowa. Tutaj jeszcze taka mała
ciekawostka: Stationmeister – właściciel Ban z alkoholem, kiedyś
alkohol mogli kupować tylko podróżni, tak, więc miejscowi ludzie
kupowali bilet do najbliższej stacji i tym samym mogli legalnie
nabywać napoje %.
O 13:00 odbieramy
plecaki i ruszamy na nabrzeże. W oczekiwaniu na prom do Bergen
zabijamy czas grając w karty. O 15:00 zaczyna się odprawa, rejs
promem Fjordprins I (przewoźnik Fjord1) kupujemy bilety w cenie 333
NOK (bilet studencki), o 15:30 odpływamy. Rejs Flam – Bergen
trwał 6h, w trakcie podróży po raz kolejny podziwialiśmy
norweskie fiordy (boskie widoki), bliżej Bergen można było
podziwiać mutony (ulubiona forma Kamili ;-) ).
O 21:30
dopłynęliśmy do portu w Bergen, gdzie po raz kolejny
postanowiliśmy poszukać jakiegoś miejsca noclegowego (darmowego).
Ze znalezieniem takiego noclegu było ciężko (planowaliśmy rozbić
gdzieś namiot, ale niestety nie było gdzie), mieliśmy 3 opcje,
które okazały się być nietrafione (Dworzec autobusowy – nie
wyszło, dodatkowo jest strasznie brudno i wygląda jak ulubione
miejsce narkomanów i bezdomnych, Dworzec kolejowy – również nic,
Poczekalnia przy dworcu autobusowym – fajne miejsce, ale zamykają
o 22).
Nie zostaje nam nic
innego jak dojechać do lotniska, kupione wcześniej bilety, (które
miały być na dwa przejazdy) na Flybussa jak już wspominałam
okazały być się jedno przejazdówką, a na kolejne 90 NOK nas nie
stać ;). Kamila szuka alternatywy na dojazd do lotniska, wyszło,
że jedziemy normalnym autobusem (nr 23) jechał tam gdzie chcieliśmy
(Milde, niedaleko od lotniska) i kosztował 21 NOK. Przemiły
kierowca wiezie nas przystanek dalej abyśmy mogli bezpieczniej i
łatwiej dostać się na lotnisko. Okazało się, że z miejsca gdzie
nas wysadził kierowca było bardzo blisko do lotniska. O 23:00
byliśmy na miejscu, dzięki uprzejmości jakiegoś mężczyzny
znaleźliśmy całkiem niezłą miejscówkę na 24 godzinne
koczowanie - Komfortsone (rozkładane fotele, leżanki, gdzie spało
się bardzo dobrze do samego rana).
29.05.2010 - SOBOTA
Dzień dziewiąty,
oczekiwanie na samolot powrotny do Polski. Na lotnisku nie mamy, co
robić, tak, więc z nudów idziemy do sklepu, jakieś 2 km drogi (w
miejscu gdzie wysadził nas kierowca autobusu). W sklepie wydajemy
reszt ę naszych pieniędzy, (bo w końcu drobnych nam nie wymienią
w kantorze). Po zakupach wróciliśmy na lotnisko, zrobiliśmy użytek
z zakupionych rzeczy, graliśmy w karty, rozwiązywaliśmy
sudoku, spaliśmy, wszystko po to by zabić nudę i skrócić czas
oczekiwania na samolot do Polski.
Po 21:00 zaczęła się
odprawa, wszyscy oprócz mnie (Marta) przeszli bez problemu, nie
dość, że członek odprawy stwierdził, że mój bagaż jest za
duży (w sensie wymiarów, pomijając fakt, że Przemek, który miał
taki sam plecak nie miał z tym problemu) i musiał iść do innej
bagażowni to jeszcze przy sprawdzaniu osobistym dokładnie mnie
przeszukali, ale było śmiesznie i przynajmniej teraz jest, co
wspominać. Jakoś po 22:00 odlecieliśmy do Polski, pożegnaliśmy
się z Norwegią, z jej pięknymi widokami, przyrodą i jasnymi
nocami, by po zaledwie pół godziny lotu zobaczyć ponownie
ciemność.
Po 1,5 h
wylądowaliśmy w Gdańsku, czekaliśmy na autobus z lotniska do
centrum, Kamilę
w tym czasie odebrali z lotniska samochodem, ponieważ następnego dnia miała być w Międzyzdrojach na ćwiczeniach terenowych. Po godzinie byliśmy w centrum, udaliśmy się na coś ciepłego, no a że było koło 1:00 w nocy znaleźliśmy bar z kebabami ;) potem poszliśmy na dworzec główny z nadzieją, że będzie otwarty, jednak na miejscu okazało się, że otwierają go dopiero o 3:30. Do tego czasu ja zdrzemnęłam się troszkę na przystanku przed dworcem (wyglądałam jak menel), Ala z Przemkiem się ze mnie nabijali, Monia z Karolina ruszyły na Gdańsk, a Ksenia z Hubertem gdzieś zaginęli ;D.
w tym czasie odebrali z lotniska samochodem, ponieważ następnego dnia miała być w Międzyzdrojach na ćwiczeniach terenowych. Po godzinie byliśmy w centrum, udaliśmy się na coś ciepłego, no a że było koło 1:00 w nocy znaleźliśmy bar z kebabami ;) potem poszliśmy na dworzec główny z nadzieją, że będzie otwarty, jednak na miejscu okazało się, że otwierają go dopiero o 3:30. Do tego czasu ja zdrzemnęłam się troszkę na przystanku przed dworcem (wyglądałam jak menel), Ala z Przemkiem się ze mnie nabijali, Monia z Karolina ruszyły na Gdańsk, a Ksenia z Hubertem gdzieś zaginęli ;D.
Po otwarciu dworca my
jak i inni oczekujący podróżni, czym prędzej udaliśmy się do
środka, zakupiliśmy bilety do Szczecina i o 5:00 został
podstawiony pociąg. O 6:00 wyjechaliśmy z Gdańska, żeby około
11:30 być na miejscu w Szczecinie (prawie całą drogę w pociągu
przespaliśmy).
Tym samym dnia
30.05.2010 zakończyła się nasza wyprawa. Zmęczeni, ale
zadowoleni, pełni pozytywnych wrażeń, z całą masą zdjęć i
pamiątkowym filmem wróciliśmy do naszych codziennych obowiązków,
czyli studiowania (przygotowywania się do egzaminu licencjackiego).
Koniec.
P.S Wiem, że tekst trochę długi, ale pisany był kilka lat temu, bardziej jako relacja z każdego dnia, więc nie ma co go skracać ;). A teraz jak sobie go przeczytałam ponownie aż łezka w oku się kręci na samo wspomnienie.. :)).
Piękne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuń